Wiele razy czytałem i słyszałem, że miłość jest bólem zbawiennym. W tamtych czasach bardzo często natrafiałem na tę bzdurę, głównie w książkach z wróżbami i gazetach, tuż obok rubryki z horoskopem albo na stronach „dom – rodzina – szczęście”, między zdjęciami sałaty i przepisami na maseczki do twarzy. Żelazna sztaba tkwiąca w moim żołądku sprawiała, że czułem żałosną samotność i zazdrość, które pozbawiły mnie nadziei i oddaliły od reszty ludzi tak bardzo, że zacząłem ślepo szukać ratunku właśnie w tych gazetach, artykułach o wróżbach i astrologii oraz innych dziwnych znakach. Jeśli liczba stopni wiodących na górę jest parzysta, to znaczy, że spotkam tam Canan… Jeśli pierwszą osobą która przestąpi próg będzie kobieta – dziś ją zobaczę… Jeśli pociąg ruszy, zanim doliczę do siedmiu – odnajdzie mnie i zechce porozmawiać… Jeśli pierwszy zeskoczę ze statku – pojawi się dzisiaj.
Zeskoczyłem pierwszy. Ani razu nie nadepnąłem na linie między płytami chodnika. Odgadłem, że na podłodze w kawiarnie leży parzysta liczba kapsli od butelek po lemoniadzie. Wypiłem herbatę w towarzystwie ucznia terminującego w zakładzie spawalniczym, ubranego w fioletowy fartuch i taki sam sweter. Miałem wystarczająco dużo szczęścia, by litery z tablic rejestracyjnych pierwszych pięciu napotkanych taksówek ułożyły się w imię. Udało mi się na jednym wdechu pokonać przejście podziemne w Karakoy. Policzyłem do dziewięciu tysięcy gapiąc się w okna domu Canan na Nisantasy. Zerwałem przyjaźnie z tymi, którzy nie wiedzieli, że jej imię znaczy nie tylko „ukochana”, ale także „ Bóg”. Sprawdziwszy czy nasze imiona się rymują wydrukowałem w wyobraźni zaproszenia na nasz ślub i przyozdobiłem je bogato na wzór karmelków Nowe Życie. Przez cały tydzień o trzeciej w nocy udawał mi się oszacować liczbę okien, w których paliło się światło, bez przekroczenia pięcioprocentowej granicy błędu, jaką sobie przyjąłem. Trzydziestu dziewięciu osobom wyrecytowałem od końca wers Fuzulego: „Niepotrzebna dusza, jeśli nie ma Canan”. Wykonałem dwadzieścia osiem telefonów do jej mieszkania, za każdym razem zmieniając głos i tożsamość. Nie wróciłem do domu, zanim nie udało mi się trzydzieści dziewięć razy ułożyć i odczytać imienia Canan z liter dostrzeżonych w ogłoszeniach, na afiszach, w migoczących neonach, witrynach aptek, barów z kebabem czy zakładów Loterii Narodowej. Ale ona nie przyszła.
2 commentaires:
zbieraj sie do wyjazdu! i na weselicho! :D
no niestety wlasnie tak. heh :(
Enregistrer un commentaire