jeudi 16 octobre 2008

ostatnia piosenka



Pierwsza szklanka przyniosła nadzieję. Oswoiła, uspokoiła. Ciału dała gibkość, umysłowi męstwo i wolność. Druga sprawiła, że byłem gotów być bardziej opryskliwy niż zwykle. Nie czułem żadnych potrzeb. Pogodzony ze sobą tęskniłem za poczuciem obcości i gwałtem na percepcji dokonującym się za każdym razem, gdy układałem się w hotelowym łóżku. Przez chwilę nawet marzyłem by każdej nocy spać w innym łóżku. Broń boże z kobietą. Za dużo mówią.

Fantazjowałem o budzeniu się każdego dnia w puchowej pościeli pachnącej proszkiem do prania. Szorstkiej i twardej – jakby ktoś, bez mojego domagania się, rozumiejąc moje potrzeby krochmalił ją, zmieniał na nową.

Nigdy i do nikogo nie zwracam się z żadnymi prośbami. To jedna z moich zasad ułatwiających życie. Przynajmniej w moim mniemaniu. Może to asekuranctwo i strach przed konfliktami z innymi, ale wolę myśleć, że to przede wszystkim przekonanie o wielkiej wartości niezależności każdego człowieka. Przekonanie o braku prawa do ingerowania w życie innych, nawet jeśli mowa o ich obowiązkach. Zatem nigdy sypiając w hotelu, bądź będąc goszczonym, nie miałem specjalnych życzeń. Wolałem się dostosować nie stwarzając nikomu najmniejszego problemu. A może to nieśmiałość…

Świeżą pościel, dodatkowe poduszki czy dobrodziejstwa długiego snu zacząłem doceniać dopiero niedawno temu. Nie mogę jednak korzystać z nich zbyt często. Wysypianie się i moszczenie w prześcieradłach nie tyle uspokaja, co usypia mój mózg. Dla przykładu: przepadam za chowaniem się, wciskaniem w odstęp między łóżkiem, a zimną ścianą. Ten sposób zasypiania łączy boskie poczucie bezpieczeństwa i stymulującą rozmyślania atmosferą nowego nieznanego miejsca. Mimo szczerych chęci w zaledwie kilkucentymetrowej szparze nie zmieszczę się ani ja, ani moje potrzeby. Wmawiam sobie wtedy, że nie mam siły na walkę z grawitacją. Czuję się jak zbyt duży korek do butelki mojego ulubionego Mount Shiraz Adam. Cóż, kocham bezwład. Poddawanie się siłom natury, a czasem i pogodzie.

- Wypij ze mną kawę, kieliszek wina, a obiecuję, proszę, nauczę się dla Ciebie nie tylko śpiewać, ale i grać na gitarze, z czasem też na pianinie, będę Ci śpiewał jak Joe Dukie, wytatuuje sobie Twoje imię na klacie, wykleję pokój Twoimi zdjęciami, Naszymi wspólnymi spontanicznymi ze zwykłych weekendów w mieście, z wypadów na plażę, gdzie patykiem będę rysował na piasku, wieczorami podam gorące kakao, a w niedzielne poranki będę robił wspaniałe śniadania mojego ojca… - pisałem w dzienniku.

Ciebie, Ci, Tobie i Twoje pisałem z dużej litery w nadziej, że okaże się wielka. Pokornie usiądzie przy najbardziej odległym stoliku i będzie czekała aż podejdę.

- Czy kiedykolwiek była Pani tak zmęczona by doświadczyć, by poczuć jak zmienia się ciśnienie w oku?

- Nie.

- Proszę zamknąć oczy.

- Dobrze. I co teraz…?

- Proszę wyobrazić sobie, że znajduje się pani pomiędzy spuchniętą po całym dniu powieką, a gałką.

- …i?

- Niech pani zapomni że tu jest. Proszę sobie wyobrażać, że leży pani w łóżku i zasypia, a obrazy przeciskają się, migoczą jak film wyświetlany na powiece, która wydaje się tak daleko. I nagle w momencie kiedy traci pani świadomość, że to co się dzieje w pani wyobraźni to tylko fikcja. Ten obraz nagle spada na śluzówkę i przykleja się do oka, a pani po chwili strachu, ocknięcia się w pełni spokoju zasypia… Proszę spróbować zapamiętać to co mówię i jednocześnie o tym zapomnieć. Proszę pamiętać, że coś takiego może się zdarzyć. Proszę nie czekać, a to się zdarzy. Obiecuje.

Odchodząc od stolika położyła klucz od swojego pokoju obok mojego kieliszka. Stała w progu ciągle na mnie patrząc, dopóki drzwi windy się nie zamknęły.