jeudi 24 mai 2007

Mówią i wypuszczają dym.

Dzieciństwo miałem raczej smutne. Owszem kopałem z chłopakami w piłkę i ciągałem dziewczyny za warkocze, ale to tak do jedenastego roku życia. Mniej więcej. Przeżyłem wtedy wstrząs mózgu i zacząłem słuchać jazzu. Pierwsze płyty Jacksona leżały na półce, ale zamiast „W pustyni i w puszczy” zakochałem się w „Faraonie” i zacząłem pierwsze czytanie „Gry w klasy”. Po stu stronach miałem dosyć. Po dwóch latach ogarnąłem całość. Komputer miałem pierwszy w szkole, pierwszy w obrębie kilkunastu kilometrów. Miałem dużo kolegów odwiedzających mój komputer. „IBM-y to słabiutkie są, wystarczy młoteczkiem puk puk w monitor i już...” – mówili co bardziej zazdrośni. W późniejszych latach podstawówki i w liceum nie grałem ani w rpg-i, ani strategie, ani nic. Nie wiem co to Dune, Heroes, TombRaider, a Quake’a raz widziałem i uważam, że to słaba gra. Zamiast klockami LEGO bawiłem się w teatr –tarzałem się po scenie, robiłem miny i uczyłem się roli Estragona z „Czekając na Godota” (S.Beckett). Sport owszem uprawiałem – pisałem wam już o tenisie stołowym, ale później mój kolega wieloletni zachował się nieładnie nieetycznie i rzuciłem to. Siedziałem na stołku w centrum kultury uczyłem się mozolnie grać na perkusji i marzyłem by być jak Joe Morello. By zagrać takie 5/4 jak w Take Five.
Dziś słucham wykładowcy i notuje co gorsza, krzyczę CISZA żeby uspokoić towarzystwo. Witia, Small i Dilemat rozmawiają o nowym Starcrafcie. Biorę łyk piwa i wypuszczam dym. „Ale miałeś smutne dzieciństwo” – mówią i też wypuszczają dym.

samedi 19 mai 2007

Anegdota o samolocie i pociągu.

Świetnie brzmi w samolocie Fat Freddys Drop. Dajmy na to, że samolot leci do Budapesztu, a ciebie właśnie opuściła wena, brakuje ci inspiracji, a twój organizm ma dość po ostatnich dwóch tygodniach. Masz dosyć wąskich spodni, a Arctic Monkeys wywołują uśmiech tylko w liczbie pojedynczej i to też pod warunkiem, że po trzeciej szklance i w latynoskim remiksie. Samolot ląduje w Barcelonie, a ty zaczynasz się zastanawiać czy wczoraj wydarzyło się naprawdę. Czy selecta na pewno krzyczał „czy jest radość?”. Książka prawie ląduje w koszu i nie chcesz już jej pisać. Didżej nie jest Erikiem Sumo, ale można mu odpuścić. Nie gra takich selekcji jak włosi z Mediolanu, ale na parkiecie dzieje się tak, że można o tobie pomyśleć w czasie przeszłym i ubolewać. Dochodzisz do wniosku, że ci ludzie na tabletkach w białych rękawiczkach z gwizdkami w ustach na swoich technicznych potańcówkach pewnie czują się tak jak ty teraz. Gdyby Frank Zappa żył to z pewnością pochwalałby takie dobre dyskoteki. O alkoholu nie wspominam. W pociągu cudownie brzmi Pete Philly & Perquisite – Mellow – feat Senna.
W dziewiątym rozdziale są takie zdania:

- Absolut... - Maga kopała kamyk z kałuży do kałuży.
- Horacio, co to jest absolut?
- To są chwile, kiedy coś osiąga maksimum swoich wymiarów, swojej głębokości, swojego zasięgu, swojego sensu i staje się kompletnie nieinteresujące.

A w czwartym takie zdania:

Tak to zaczęli włóczyć się po mitycznym Paryżu, kierując się znakami, które dawała im noc, wypeł­niając marszruty zrodzone ze zdania jakiegoś kloszarda, z facjatki oświetlonej w głębi ciemnej uliczki, zatrzymując się na intymnych placykach, by się całować na ławce albo oglądać „klasy”, dziecinny rytuał kamyków i podskakiwań na jednej nodze, prowadzący do Nieba. Maga opowiadała o swoich przyjaciółkach ze szkolnych lat w Montevideo, o jakimś Ledesmie, o swoim ojcu. Oliveira słuchał od niechcenia, trochę zasmucony, że nie jest w stanie tym się zainteresować; Montevideo to było to samo, co Buenos Aires, a że czuł konieczność utwierdzenia się w swoim zerwaniu (co na przykład porabiał ten włóczęga Traveler, w co też zdążył się wplątać od jego wyjazdu? A co głupia Gekrepten? Co kawiarnie w śródmieściu?), słuchał więc z nonszalancją, rysując coś gałązką na kamieniu, podczas gdy Maga wyjaśniała, dlaczego Champé i Gracielła to były dobre dziewczynki, i jak jej było przykro, że Luciana nie od­prowadziła jej na statek, Luciana była snobką, a tego ona nic była w stanie znieść u nikogo.
- Co rozumiesz pod „snobką”? - zapytał Oliveira bar­dziej zainteresowany.
- No - powiedziała Maga schylając głowę z wyrazem kogoś, kto przeczuwa, że powie głupstwo - ja jechałam trzecią... Ale myślę, że gdybym jechała drugą, Luciana przyszłaby mnie odprowadzić.
- Najlepsza definicja, jaką kiedykolwiek słyszałem - po­wiedział Oliveira.

Taki czas.
Czas powrotów.

lundi 7 mai 2007

Piątkowy dodatek do Dziennika.

Powiedz mi co jest lepsze od leżenia pół nocy w wannie, czytania "nieznosnej lekkosci bytu", palenia Cameli i lezenia na lewym boku? Od sluchania w tej samej wannie Redmana (nie rapera, tylko jazzmana) ogladania zdjec i picia piwa? Od snów, ze wchodzę do łazienki, a tam spod prysznica wyskakuje na mnie naga atrakcyjna amerykańska nastolatka. Raczej 19 niż 17. Chociażby i dlatego, że to karalne paragrafem. Nie zdąży porządnie zabrać się do moich majtek, gdy jej siostra bliźniaczka… I tak się dzieje w tej łazience do końca. Od snow, ze koncert Arctic Monkeys odbywał się w niezbyt dużym lokalu ze starą drewnianą podłogą. Wchodziło się jak do warszawskiego punktu – kilkoma schodkami w dół. Zresztą obydwa lokale mają dużo więcej cech wspólnych – chociażby te cegły na ścianach, lekka wilgoć nadająca niespotykanego, przyjemnego zapachu i ogólna atmosfera rozprężenia. Zespół luźno ustawiony po środku niewielkiej sali z wygodnymi kanapami, Nie było ciasno. Na dziedzińcu kamienicy stało nawet więcej młodych ludzi niż w środku. Palili papierosy jakby bali się wejść do środka i w ten sposób odkładali swoją decyzję do czasu skończenia papierosa. Arctic nie wyglądali tak młodo i świeżo jak na zdjęciu z piątkowego dodatku do Dziennika, grali natomiast całkiem nieźle. Nagle kabel, jakiś mikrofon, dużo zamieszania, iskier i niekontrolowanego przepływu prądu. Blaszki kabelki latały jak węże z wodą bez kontroli. Prąd kopał ludzi siedzących najbliżej. Szczytem heroizmu było skuteczne przydepnięcie najbardziej niesfornej blaszki – więc się nim wykazałem. Dostałem brawa a koncert mógł trwać dalej. Później piliśmy wódkę, a oni nadal nie wyglądali tak młodo. Od snow, ze miejscowka Dalajlamy mieści się na wzgórzu w Tybecie. Podchodząc do wejścia trzeba uklęknąć wykazać podniosłość chwili i spojrzeć skrycie na wizerunek Buddy znajdujący się na wyciągnięcie ręki po prawej na wysokości kolan. Nie można wejść jeśli spojrzenie jest wyjątkowo bezczelne. Idąc w górę mija się wiekowy cmentarz. Od snow , ze nasze mieszkanie nie wydawało się większe. Ono istotnie było około czterech razy większe. Dwupoziomowe – z dużymi przestronnymi szybami, niczym z filmu Woody’ego Allena – Wszystko Gra. Od tego filmowego różniło się jednak kolorami. Nie było tak ascetycznie kremowe, tylko uderzajace intensywnoscia kolorow. Niebieskie czerwone zielone dopełnione żółciami to tu to tam. Decyzja zapadła szybko i dziewczyny zaczęły zrzucać z siebie ubrania, a ja zacząłem robić porządek. Chciałem żeby nasz pierwszy wspólny trójkąt odbył się w ogólnym ładzie. Dziewczyny tylko w samych majteczkach wskoczyły do gotowego łóżka i cicho rozmawiały czekając aż skończę. Jakieś ręczniki garderoba bielizna wisząca na drzwiach ciągle nie pozwalała mi ich zamknąć.
Nie nadaje sie jeszcze na meza. Wole byc szalonymnastolatkiem i podczas wizyt w domu rodzinnym slyszec ze to ostatni raz kiedy przyszedlem do tego domu w stanie upojenia i przyznawac racje koledze nastolatkowi ze nie ostatni tylko przedostatni. Robic palcem dobrze. Wysylac szalone nastoletnie esemesy. Umawiac sie na randki z obcokrajowczyniami nastolatkami, ktore jednak nie sa tak fajne jak chociazby dziewczyny ze Szczecina. Chodzić na koncerty nieznanych zespołów. Bo te nieznane zespoły są często lepsze od tych znanych. Jedne piosenki sa dluzsze inne krotsze, ale prawie tak samo dobre jak te Franka Zappy. Podziwiam go.

jeudi 3 mai 2007

Cannes 2005

Niczym gwiazdy festiwalu w Cannes w 2005 na czerwonym dywanie, otoczeni hordą fotografików raczyliśmy się wczoraj na after before i main party w czerwonej sali piwnicznej przy bulwarze w naszym Hollywood। Niczym gwiazdy imprezy następującej po rozdaniu statuetek odhaczyliśmy piękną pijatykę na skrzypce i fortepian। W tonacji C-Szatan. Głównymi tematami poruszanymi w kręgach przez gości były sztuka i kultura niezależna. Fotoreporter z thecobrasnake oddelegowany na nasz raut usiadł przy stole, więc wesela nie będzie. Zaskoczenia nie było – każdy przyszedł w kreacjach z własnej kolekcji, didżej grał zeszłoroczne selekcje, a dziś spotkamy się na wiejskiej na dniu otwartym w sejmie. Będzie taka balanga, że nam buty pospadają. Pamiętacie kiedyś dawno temu za górami za lasami był taki zespół The White Stripes, to oni mimo, że mają dobre teledyski to są już passe. No niestety wchodząc na firmament musieli się z tym liczyć. Nikt nie jest na topie przez lata. Natomiast był też taki pan, o którym zresztą wspominałem tu i ówdzie tym i owym, spytajcie rodziców może pamiętają. Taki pan Frank Zappa popieprzony co nie miara. To on też już nie jest na topie, ale za to w wieku czternastu lat, świeć panie nad jego duszą, komponował muzykę. Nie takie tam plim plam jak Chopin czy coś, tylko poważną muzykę opartą na akordach. Później się roztył i umarł. Co nie zmienia faktu, że jest passe. No fakt, miał gustowny wąsik i bródkę, ale takie jest życie – nikt nie jest na topie przez lata. Na pewno się z tym liczył. O dwudziestej.

Ten sam post w języku praojców wygląda tak:

निच्ज्य्म ग्विअज्डी फेस्तिवालू व कान्नेस व २००५ ना क्ज़र्वोंय्म द्य्वानिए, ओतोच्ज़नी hordą fotografików raczyliśmy się व्च्जोराज ना आफ्टर बेफोरे ई मैं पर्त्य व क्ज़र्वोनेज साली पिव्निच्ज्नेज प्र्ज्य बुल्वार्जे व नस्ज्य्म होल्ल्य्वूद। निच्ज्य्म ग्विअज्डी इम्प्रेज्य następującej पो रोज़्दनिउ स्तातुएतेक odhaczyliśmy piękną pijatykę ना स्क्र्ज्य्प्स ई फोर्तेपियन. व तोनाच्जी क-स्ज़ातन. Głównymi तेमतामी पोरुस्ज़ान्य्मी व kręgach प्र्ज़ज़ gości była स्ज्तुका ई कुल्तुरा niezależna फोतोरेपोर्तेर ज़ेड ठेकोब्रस्नाके ओद्देलेगोवान्य ना नस्ज़ राउत usiadł प्र्ज्य स्तोले, więc वेसेला नी będzie. ज़स्कोच्ज़निया नी było – każdy przyszedł व क्रेअच्जाच ज़ेड własnej कोलेक्च्जी, didżej grał zeszłoroczne सेलेक्च्जे, अ dziś स्पोत्काम्य się ना विएज्स्किएज् ना द्निऊ ओत्वार्त्य्म व सेज्मिए. Będzie ताका बलंगा, że नम बुत्य pospadają. Pamiętacie kiedyś दव्नो तेमू ज़ górami ज़ लासमी był ताकी zespół थे व्हिते स्त्रिपेस, तो ओनी मीमो, że mają दोब्रे तेलेद्य्सकी तो są już पससे. नो निएस्तेटी wchodząc ना फिर्ममेंत मुसिएली się ज़ेड त्य्म liczyć. निकट नी जेस्त ना टोपी प्र्ज़ज़ लता. नातोमिअस्त był też ताकी पं, ओ którym zresztą wspominałem तू ई ówdzie त्य्म ई ओव्य्म, स्प्य्ताज्चिए rodziców może pamiętają. ताकी पं फ्रैंक ज़ाप्पा पोपिएप्र्ज़ोन्य् को नी मिअरा. तो ओं też już नी जेस्त ना टोपी, आले ज़ तो व विएकू क्ज्तेर्नास्तु लत, świeć पानी नद जेगो duszą, komponował muzykę. नी तकिए तम प्लिम प्लाम जक चोपिं क्ज्य coś, त्य्ल्को poważną muzykę opartą ना अकोर्दाच. Później się roztył ई umarł. को नी ज़्मिएनिया फक्तु, że जेस्त पससे. नो फक्त, miał गुस्तोव्न्य wąsik ई bródkę, आले तकिए जेस्त życie – निकट नी जेस्त ना टोपी प्र्ज़ज़ लता. ना पेव्नो się ज़ेड त्य्म liczył. ओ द्वुद्ज़िएस्तेज्.

Jak widzicie nie ma polskich znaków w czcionce.