samedi 29 décembre 2007

ti ru ri ru



Rozprawianie o takich błahych tematach jak czas i jego natura przysparzająca zmartwień zdarza mi się nader rzadko. Jednak nie można czasem wykluczyć ludzkiego zdenerwowania na brak czasu. Trzeba wyrzucić w eter magiczne wkurwienie krzyknąć i szastu prastu. Czas wtedy może tylko powiedzieć tiru riru, ale żaden to argument.

Nie można tego rozpatrywać w kategoriach problemu racjonalnego. Jeśli jednak już pochylam się nad tematem, to na miejscu będzie stwierdzenie, że chciałbym potrafić rozdwajać się chociaż jeden dwa dni w tygodniu. Wtedy kiedy brakuje mi czasu dla najbliższych i fakt ten sprawia ból bo człowiek rozdarty nie chce czynić przykrości, a niejako czyni. A jak wiadomo młot i kowadło swoją gęstość mają. Do tego dochodzą jeszcze wyrzuty, że człowiek zaniedbuje sprawy ważne dla siebie. Broń boże nie należy tego rozumieć jak użalania się człowieka, który postrzega siebie jako śnieżnobiały ideał. A sumienie ma każdy.

Oraz wbijajcie na www.diggin.pl nasze małe podsumowanie roku płyty roku itd. Moje typy czwarte od góry. W tym roku skromnie. Ide bo nie mam czasu i ochoty. Wszystkiego dobrego.

Najmniejszy oddział świata – ty i ja.


poogladajcie sobie to przez dwie godziny zblizymy sie do siebie, poznamy sie blizej, tak oto prace pisze semestralna na stylistykę i klulturę języka

samedi 15 décembre 2007

Miłość


Stanowczo wyrażam protest oraz chciałem zadać kłam. Protest choć wyrażony dobitnie to w swojej istocie i sednie nie jest już tak stanowczy. Wszystko rozbija sie o warunki pogodowe, które nie sprzyjają temu, żebym mógł chodzić w płaszczyku. Nie poruszam tego problemu, iż płaszczyk cienki jest i za żadne skarby grubszy ergo cieplejszy nie będzie, a decyzja o ubarniu go w dniach od 9 do 13 grudnia nie należy do najtrafniejszych. Ale jak mówi góralskie przysłowie jak sie nie przewrocisz to sie nie naucysz. A przyslowia mądrością narodów są. Ale nie o tym nie o tym. W tym momencie kontemplacji trafiamy na sedno sprawy czyli napis na koszulce artysty który rzecze, cytuje in extenzo „zimo wypierdalaj”. Mimo, iż sam pomysł koszulki sie sprawdza i w dniu wczorajszym skłonny byłbym podpisać petycję w sprawie podjęcia odpowiednich, aby wiecie kto wiecie co zrobił. Jednak byłoby to sprzeczne z moimi przekonaniami, które codziennie mówią mi rano. Wstaje a te przekonania do mnie: tymoteusz wyjrzyj za okno, spójrz, mieszkasz w najzimniejszym mieście polski, jest zima, śnieg w końcu spadnie i w końcu będzie pięknie. Czasami w dni pochmurne i ponure, gdy występują wahania ciśnienia doprowadza to do szamotaniny. Między rzeczonymi przekonaniami, a mną rzecz jasna. Po krótkiej walce wychodzi słońce i rozkłada mnie na łopatki i nie mam już nic do powiedzenia. Zimo plis nie wypierdalaj. Gdyż lubię chodzić po białym śniegu. I nie przeszkadza mi, że jest zimno bo płaszczyk odwieszę na czas do przepastnej szafy, w której zmieszczą się ze trzy do czterech osób. Także jeśli jesteście ścigani przez wojsko, to zapraszam. Moje współlokatorki będą zadowolone. A mi to wisi, bo do domu przychodzę po 22 a wychodzę przeważnie rano. Więc przed snem oferuję tylko towarzystwo swoje, muzyki oraz herbaty. Tyle.
Ale jest jeszcze drugi protest.

Był wtorek. Godzina 15.20 kiedy to przyszedł ten czas. Ten czas. Zajęcia ze stylistyki i kultury języka z pewnym redaktorem, pewnego radia, który to popiera partię Prawo i Sprawiedliwość i daje nam tego świadectwo nader często. Na tychże miałem wygłosić mowę, w której poruszam problem języka internetowego. Wygłosiłem ją, a jakże. Nie byłem specjalnie przygotowany, stąd wykład poszedł w dobrą stronę improwizacji oraz publicznego wylewania żalu i ubolewania. Rozprawiałem nad losem dzieci i młodzieży, która stykając sie z tym złowieszczym wynalazkiem internetu zatraca siebie, po drodze gubiąc wszelkie ideały. Ba nie tylko o ideały chodzi. Najbardziej poirytowany byłem stylem rozmów i szerzącym sie porzucaniem zasad gramatyki języka polskiego. A od porzucania prawideł już o krok do języka blogów. O tym mówiłem najdłużej i najbardziej sie tym emocjonowałem co wywołało ogólną radość u współstudiujących oraz wspomnianego pewnego redaktora pewnego radia... Wykazywałem i dokazywałem i udowadniałem, a pot zbierał sie na czole. Tu przychodzi czas na wnioski.

Jeśli dotrwałeś drogi czytelniku do tego momentu posta gdy one następują twoja irytacja powinna sięgać sufitu, a ręka nie powinna zadrżeć przy oflagowaniu mojego so called bloga i zgłoszeniu szerzenia przeze mnie zła i niewłaściwych treści wyrażanych niewłaściwie.

Styl tego posta jest haniebny i można porównać go do stylu jaki prezentowałem na swoim blogu pod koniec 2004 roku. Chyba tak chyba 2004 nie pamiętam, ten czas tak leci. W każdym razie przeciwko temu właśnie protestuję. Nie będę obiecywał, że to sie nie powtórzy bo byłbym jak ten alkoholik ubolewający nad swoją głupotą i wydaniem ostatnich pieniędzy na rzekomy ostatni alkohol. Czasami w takie dni poranki jak ten, gdy noc wcześniej było bawione na koncercie grupy bassiosters orkiestra, gdy wstaje sie sprząta ze stołu po współbiesiadnikach, gdy oni jeszcze śpią, a pewnie zaraz wstaną z bólem głowy a ty będziesz patrzył na nich z politowaniem i podziękowaniem składanym na własne ręce za to iż dałeś upust asertywności alkoholowej i nie musisz przeżywać tego co oni. Tak właśnie. Tak właśnie sie dzieje, że palce same piszą a głowa nie jest w stanie sie temu sprzeciwić. O to właśnie chodzi w proteście numer dwa.

Aha. Nie wiem czy wierzycie w miłość. Ale wczoraj spotkaliśmy człowieka, który wytłumaczył nam w czym leży jej sens, po czym wyjął z kieszeni maszynkę jednorazową do golenia i ostentacyjnie zgolił folijkę z paczki papierosów. A sens owej leży gdzieś między krokami na parkiecie a muzyką. A miłość jest spełnieniem. Człowiek ten zaprosił mnie później na niedziele do sqotu gdzie będą pusczane pewnie jakieś obrazoburcze filmy i na odchodne sprawdzając uprzednio czy nikt nie patrzy rzucił mi do ucha swój pseudonim, który brzmiał cośtam cośtam 313, a póóóóóóóźniej wysprajował owe 313 na murze.

Chciałem też zadać kłam, ale długość tego posta sprawiła, że przestałem pamiętać... a sam wczoraj uczyłem młodych adeptów dziennikarstwa, że trzeba dbać o klarowność przejrzystość wypowiedzi, o spójność. Żeby czytelnik chciał czytać i wiedział co czyta. I o zgrozo rozumiał.

Nie idźcie do pracy to szatan wysyła emaile. Nie prowadźcie blogów. To wszystko miłość.


Współbiesiadnicy wstali i opowiadają sobie co kto robił ustalają zeznania i będziemy czynić naleśniki na śniadanie. A ja będę sie uczył gdyż w poniedziałek mam egzamin z polityki gospodarczej oraz społecznej. Baj. Kocham was to wszystko przez miłość.

ps nie bojcie sie wracam do sluchania franka a frank wiecie co...



ps 2 majkel: przyjmijmy troche magnezu, magnez zabija kaca.

ps 3 angelika: a moze chcecie płatki?

ps 4 aha chcialem sie jeszcze pochwalić bo niby gdzie miałbym, że jedna z moich nieprawdopodpobnych historii i nieprawdziwych, juz niedlugo ukaze sie w jednym z magazynów studenckich, a ze takowych sie nie czyta, to sie chwale, bo przeszloby to bez echa. ciuczki.

dimanche 9 décembre 2007

uwielbiam wariowac przed swietami jak dzisiaj


-O przepraszam - otwierając szafkę nad zlewem uderzyłem mamę w głowę
-Ależ proszę, zapakuje ci trochę tej sałatki skoro ci tak smakuje - mama uchyliwszy się po fakcie.
-Mamo, proszę rzuć gotowanie na chwilę, proszę, twoja pomoc będzie nieoceniona, przełącz mi na „perfect guy”, bo mam ręce w panierce całę ubrudzone.
-„perfect guy just don’t exist” synku - kocham Cię mamo – ten wokalista śpiewa jak nasz Pawkin, ten od Irka.
-Nie obrażaj Kuby Badacha mami, nie rób tego, serio… bo ja zacznę śpiewać, kurczę, znowu nie wyschły mi koszulę, a musze się już pakować, chce zrobić jeszcze coś pożytecznego, zacząć pisać ten esej i zacząć uczyć się do egzaminu… a zanim dotrę do domu to wiesz co będzie… bo wiesz chce być wczesniej, bo wiesz w niedziele nie jeździ szesnastka… rozumiesz…
-Wyglądasz jak Agatka w tych włoskach! -
-Tralalala! Widzisz masz dwie córeczki… a z tym Kubą to jakbyś porównywała jajecznicę swojej starszej córki i tiramisu mojego autorstwa, serio powinnaś spróbować mojego tiramisu, uczynię go na święta jeśli chcesz, wiesz ostatnio oglądałem rano telewizję, rzadko oglądam bo wiesz w mim telewizorze mam tylko trzy programy z czego dwa śnieżą jak cholera, a poza tym nie ma nic ciekawego czasem tylko w niedziele wieczorem powtórki meczów no i fakty, ale czasem przy śniadaniu włączam sobie tvn, dziendobry tvn i tam oni mają taki pomysł, że składają znanym ludziom życzenia urodzinowe i wtedy akurat były uro Edyty Geppert a ona kocha się w Kubie Badachu i jak on jej zaśpiewał te życzenia to najpierw ona, a później prawie ja się popłakałem. Serio chyba nigdy się tak nie wzruszyłem przed telewizorem, nie licząc tego koncertu Jacksona jak miałem 7 lat…. O wiesz co jeszcze… może jak się nauczę do świąt to zrobiłbym ratatouille na święta - grzebię w płytach, czytam przepisy w komputerze, śpiewam z kubą Badachem piosenki.
-Do cholery Tymek, nie krzycz, albo przyjdź tu do kuchni i rozmawiaj ze mną jak człowiek!
-Ale mamo nie krzycz!
-Przecież nie krzycze!
-Akurat!
-A teraz zagadka - uwielbiam zagadki, szczególnie te muzyczne - w które święta szalałem przy tej płycie? - ta płyta to Dave Matthews Band – „Crash”, a prawidłowa odpowiedź to wigilia 98, kiedy to byłem jeszcze słuchaczem wcale to niewykształconym.
-Boże Narodzenie 2000-2007 zgadłam?
-To zagadka do jasnej anieli, a nie zgadywanka, nie umiesz się bawić, decyzją jury jesteś wykluczona z konkursu. Baaaj. Jesteś bezduszna jak możesz nie pamiętać, to Dave Matthews, przy nim szalałem bardziej niż przy klezmerach, a pamiętasz klezmerów? Zaraz ci włączę, posłuchaj… Steven Bernstein „Diaspora Soul”. A przypomniało mi się bo wczoraj Kola przyniósł koncertówkę Mathhewsa i słuchaliśmy do upadłego, on ma niesamowitą sekcje, prawie jak Metheny, co nie? Moglibyśmy go słuchać jak jeździliśmy po Polsce mercedesem pamętasz? Ty tata, paulina, ja, tymek, Michalina i ta Ala. Haha pamiętasz ją? Przysięgam! „Gosia smaruj się smaruj się!” Umrę ze śmiechu. Idę się pakować. Kurcze nie mogę się dodzwonić do Doro, gdzie też się ona podziewa niewiasta…
-Dosyć tego uspokój się i daj mi tu tej pigwy do herbatki.

vendredi 7 décembre 2007

im scared of werewolfs dear


Wstała unosząc ręce, czekając, aż Zac podejdzie i zawinie ją czule w ręcznik, a ona będzie mogła położyć głowę na jego ramieniu.
- Przytul mnie - Zac nie mógł tego usłyszeć, modliła się w głębi ducha - przytul mnie, przytul, potrzebuję tego, jest mi zimno - przyciągnęła go do siebie bezwiednie, niepewnie.
- Wiesz, w piątek napisałem swoje najdłuższe zdanie. Ma 83 wyrazy, blisko sześćset literek. Może nie jestem Proustem, ale to dobre zdanie. Przecież wiesz…
- Dzięki Bogu nie jesteś Proustem!
- Chcesz powiedzieć, że moje sztuczki są tanie?
- Najoryginalniejszy nie jesteś! Bystry chyba też, skoro właśnie się przyznałeś, że je stosujesz, a to cię dyskredytuje, mój panie. Ciągle tylko ta… Brakuje tylko, żebyś wieczorami masturbował się nad swoimi zdaniami. Przytul! Pocałuj! W usta i szyję - wtuliła się, było jej dobrze, potrzebowała ciepła, ale czuła zniechęcający chłód. Zac nie garnął się z czułościami. Ściskając strachliwie przesunęła go w kierunku wieży i włączyła „Take it slow” Boozoo Bajou. Obydwoje lubowali się w głosie Joe Dukie. A utwór ten miał niezwykle zgrabną, niezobowiązującą powierzchowność.

- There’s no need to rush. Steal a moment. Take a few. Sit back. Enjoy the view. You gotta learn how to loose control. Take it slow - podśpiewywała mu delikatnie do ucha, wysuwając język i drażniąc płatki uszu - wciąż nie pojmujesz jednego. To twoja piosenka. Słuchasz jej. Rozumiesz ją, ale nie potrafisz zaśpiewać. Tylko nucisz. Zrób to, proszę? - szlafrok zsunął się pod ich stopy, błagała wzrokiem, otwierała usta i wychylała się w jego stronę zamykając oczy, licząc na to, że zaraz oprze się na jego ustach, szyi…

-Dlaczego znów mam rację? - odepchnął ją zniecierpliwiony - całe życie szukam swojej piosenki! Właściwie nie wiem czy w ogóle chcę ją znaleźć. Szukanie swojej piosenki to PRZYGODA! Nie chcę być człowiekiem jednej piosenki. Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to smutne. Gdybym natknął się na nią jakimś przypadkiem byłbym największym pechowcem. Proszę nalej mi trochę. Proszę. Potrzebuję ukoić nerwy… Wiesz to tak samo jak ze szczęściem. Człowiek ślepo do niego dąży, ale w momencie, gdy ma poczucie, że je osiągnął, staje się nieszczęśliwy, bo nie ma celu. Diabeł tkwi w ciągłym dążeniu. Szukaniu! Zresztą spójrz na siebie! Ty nie masz swojej piosenki. Tobie jest wszystko jedno, bo ty nie dbasz o muzykę. Więc wybacz nie powinnaś czynić mi uwag - podpalił kolejnego papierosa i walnął pustą szklanką w stół.
- To się okaże. Strzelaj. Jaka jest moja ulubiona piosenka?

- Singiel czy.. Nie! Nie odpowiadaj! Chloe czy to konieczne? Na litość, wyłącz to cholerstwo. Włosy same ci wyschną.

“There’s something natural in the way you touch me.
It’s a feeling that i can’t describe.
Something mystic in a soul connection.
Something magic in your misty eyes.
Don’t you say that it’s all the same.
Don’t you say that it’s all the same”

- Cause that’s something that i can’t explain, i can’t explain.
Try to find it but i loose myself
I loose myself in you
I loose myself in you

- Proszę przestać, nie życzę sobie. Myśli pan... Po to tu przyszedłeś? You’re only wastin time, questioning between the lines.

- It is what it is, and theres no explainin.
- Przestań - broniła się przed tym, czego jeszcze chwilę wcześniej pragnęła ponad wszystko. Broniła się.