dimanche 10 février 2008

lykke li



hands down
i'm too proud for love
but with eyes shut
it's you i'm thinking of
but how we move from A to B?
it can't be up to me
'cause you don't know
eye to eye
thigh to thigh
i let go

i think i'm..

a little bit, a little bit
a little bit in love with you
but only if you're
a little but, a little bit, a little bit
in lo-lo-lo-lo-love with me
oh

ooo-ooo...

and for you i keep my legs apart
and forget about my tainted heart
and i will never ever be the first
to say it
but still I,
yes you know I..I..I..
i would do it,
push a button
pull a trigger,
climb a mountain
jump off a cliff,
'cause you know baby
i love you love you a little bit
i would do it, i would say it
i would mean it, we could do it
it was you and i and if only i..

i think i'm
a little bit, a little bit
a little bit in love with you
but only if you're
a little but, a little bit, little bit
in lo-lo-lo-lo-love with me

come here, stay with me
stroke me by the hair
'cause i would give anything, anything
to have you as my man

a little bit, a little bit
a little bit in love with you
but only if you're
a little but, a little bit, little bit
in lo-lo-lo-lo-love with me

samedi 9 février 2008

kocham moją mame

dzisiaj przeprowadzilem najwspanialsza rozmowe ze swoja mama ktora po raz kolejny uswiadomila mi jak bardzo ja kocham i jak bardzo jestesmy ulepieni z tej samej gliny

kocham cie mamo gosiu
for ever

dimanche 3 février 2008

czytajcie mango

zmruż oczy

podtytuł
M A N G O


Raził w oczy. Różowy neon żarzył się przy podłodze. Rzucał światło tak intensywne, że zdolne było przedrzeć się przez zasłonę z drobnego deszczu, przez gęste od chłodu powietrze i zakończyć swój żywot na chodniku po drugiej stronie ulicy dokładnie w tym miejscu, w którym Constant przystanął dokończyć ostatniego papierosa. Zaciągał się ze spokojem. Deszcz był na tyle delikatny, że nie gasił żaru. Jednak kropelki zbierając się na jego twarzy układały się w ciężkie grochy, które spływały w dół wraz z łzami. Stał obok swojego zakamuflowanego ciała patrząc jak podrygiwało, łkało bezwiednie. Czuł, że folia którą był owinięty nie wytrzymywała, rozpuszczała się w kontakcie z wilgocią przenikającą jego ubranie. Deszcz obnażał najpierw skórę, a później cholerną perforację . Znowu się zaczęło. Pod skórą miliony małych robaków oblepionych brązowawą mazią ślizgało się jak glisty w kierunku głowy, do mózgu, a później przez usta na zewnątrz. Tłoczyły się i prześcigały, który pierwszy lepszy wygra i wyrzucony językiem zaistnieje fizycznie. Były dwa wyjścia z tej patowej sytuacji. Aby nie dać im prawa głosu wybuchał potokiem słów, do których One chciał czy nie chciał przenikały. Jednak nie potrafił w sekundzie godzić tego co mówił jego mózg i robaki spod skóry. Dawało to dramatyczny efekt. Drugie rozwiązanie to milczenie i na pierwszy rzut oka wydawało się rozsądniejsze. Ale tylko dla kogoś, kto stałby obok. W obydwu przypadkach ból był paraliżujący. W pierwszym wina oprócz niego samego rozkładała się na jakąś siłę z zewnątrz. Siłę niemożliwą do pełnego zdefiniowania, co czyniło sprawę jeszcze tragiczniejszą. W drugim wszystko od absolutnego początku do absolutnego końca toczyło się w głowie Consa. Zatem ciężko powiedzieć, że były to sposoby na oddzielenie „ja” od „mnie”. W całej beznadziei czuł, że to jedyne co może zrobić. Jedyny optymistyczny akcent jest taki, że Cons wiedział, że to tylko przykre złudzenie.

Papieros jeszcze syczał na mokrym asfalcie, kiedy Cons wchodził już na pierwsze piętro. Z każdym stopniem jego wewnętrzny niepokój się wzmagał.

Przekręcając klucz w zamku usłyszał ciszę. Usiadł na kanapie. Wziął głęboki oddech. W ręku dobrze zaostrzony ołówek.

Z kanapy widać było całą łazienkę wyłożoną maleńkimi kwadratowymi płytkami w różnych odcieniach bieli. Ich lekko niechlujne ułożenie odbierało wnętrzu oficjalność. Na wprost drzwi, zupełnie irracjonalnie, stał stary drewniany wieszak pomalowany karminową matową farbą, a na nim dwa grube, mięsiste szlafroki. Jednak wchodząc do łazienki w oczy rzucała się tylko wanna. Duża wbudowana w róg łazienki z zewnątrz obłożona tymi samymi płytkami. Wewnątrz jednak mieniła się perliście czerwieniami. Tak, że wodę wypełniającą wannę łatwo było pomylić z gęstą krwią.

Brzeg wanny o szerokości gazety obłożyła rzeczami. Pilot, książka, płyty, gazety, mocna earl grey i mięta w zasięgu ręki dawały Canan pewność, że nie będzie musiała wynurzać się z gorącej wody po cokolwiek. Mogła spędzić w wannie godzinę, dwie dolewając tylko gorącej wody.

Rzucała tępo oczami to na sufit to na telefon. Szaleńcza nadzieja w jej oczach pochodziła prosto z serca, a to, co ją bezlitośnie odbierało działo się gdzieś na drodze między głową, sercem, a ustami. Jej ręce były bezwładne. Leżały na dnie wanny jakby bez energii by przezwyciężyć ciężar wody. Mówiły: Nie. Woda była coraz chłodniejsza, ale jej ciało…

Mrugnęła dopiero, gdy Cons upuścił na stolik paczkę czerwonych Marlboro. Trzymał jednego w ustach, ale nie szukał zapalniczki.
-Zimno mi kochanie -ciepło i ton jej głosu był jeszcze bardziej przekonujący od różowego światła, ale jej ciało mówiło n i e.

Pomyślał:
Jestem tylko chłopcem bez skrzydeł.

Napisał:
jest czas by mieć
jest czas by tracić
jest czas by szukać
jest czas zobaczyć

mieć w górze niebo
w sobie spokój
pod sobą krzesło
a świat gdzieś z boku

jest czas na słowa
jest czas milczenia
jest czas być w słońcu
jest czas być w cieniu

mieć ręce pod głową
zmrużone oczy
patrzeć jak życie
się toczy

jest czas by pytać
jest czas by wiedzieć
jest czas by śnić
jest czas dla Ciebie

jest czas by wiedzieć
między chwilami
to czego nie ma
a jest ...

Powiedział: Św Augustyn pod koniec swojego życia zamilkł i nic nie mówił. Nic. Chciałbym, zamilknąć i nie musieć już nigdy nic mówić.

Przechyliła głowę w prawo i oparła ją o wannę tak, żeby ukryć to co spływało policzkami. Myła oczy, tarła szybko, czując, że te obrazy, których się boi tkwią właśnie między okiem, a powieką i że jeszcze chwila i wypłuczę je. Jeśli nie na zawsze to może, przynajmniej będę mogła zasnąć.



ps
aby ow post nabral blogowego osobistego charakteru dodam, ze spraw osobistych - mam juz dluugie wlosy, gniazdko w lazience sie skasztanilo i nie mam jak sie golic wiec chodze zarosniety, dostalem dzis od mamy piekne ciapy fioletowe w ktorych zapewnoe bede chodzil, oraz czapke w ktorej tez bede chodzil, jem z łakomstwa a nie z głodu, od dwoch tygodni za starym brazylijskim zwyczajem na moim prawym przegubie jest zawiazana tasiemka w kolorze indygo



photo by Daniel Horacio Agostini