dimanche 26 août 2007

Powrót z festiwalu.


Prawą rękę trzymałem na werblu, na którym leżały blachy. Na ręce opierałem głowę i odnosiłem wrażenie, że z siedmiu osób znajdujących się w busie nie śpie tylko ja i kierowca. Obserwowałem więc drogę z tylnego siedzenia. Pisałem w głowie ten wpis. Zdania układały się pięknie. Cwane porównania wylewały się ze mnie jak nigdy. Nawet w tak trudnym momencie, gdy przejeżdżaliśmy przez rzekę Wisłę i z prawej i z lewej migiem przesuwające się przed oczyma drabinki mostu wiły się w fantazyjne wzory, które chciałem jakkolwiek nazwać. Siedziałem, prawie spałem w tym trzecim rzędzie siedzeń busa marki mercedes vito i obserwowałem jezdnię przed nami. Po drodze nie zatrzymaliśmy się na żadnej stacji benzynowej po piwo ani po wódkę tak jak się umawialiśmy. Przede mną stał hi hat ozuty z blach. Więc był to szorstki metalowy pręt o konkretnej średnicy. Na naszej drodze było dużo ostrych zakrętów. Tych z czerwonymi strzałkami ostrzegającymi, że łuk jest wyjątkowo niebezpieczny i należy zwolnić. Ale kierowca nie zwalniał i na zakrętach były przeciążenia. Wreszcie pomyślałem, że byłoby pięknie gdybyśmy wypadli z zakrętu wpadli w rów, a ten pręt wbił mi się w głowę.
Spacer i papieros i kawa.

dimanche 19 août 2007

Zabawa.

Była bliska ideału. Czas dawał o sobie znać i była w pełni świadoma, że widać to gołym okiem. Jednak nie robiło jej różnicy, z jakiego powodu oglądają się za nią mężczyźni. Nie dbała o opinie postronnych odkąd odeszła od… odkąd rozeszli się… a w jej życiu zagościła muzyka. Wtedy jeszcze nie wiedziała, że to muzyka. Każdego wieczora rozbierając się przed snem, obmywając ciało z brudu spojrzeń i komentarzy nachodziły ją myśli. Pod prysznicem kreśliła palcem koła po swoim ciele, podkulała nogi i zamykała oczy.

Kiedy układała się pod chłodnym pledem często myślała o swojej śmierci. Pisała różne scenariusze. Nie tyle o śmierci, co o tym, co PO śmierci. Jak będzie wyglądał jej pogrzeb i kto przyjdzie, a kto nie przyjdzie, kto powinien, a kto nie powinien, kto będzie płakał szczerze, a kto nieszczerze i czy w ogóle ktoś będzie żałował i nad grobem wygłosi płonną mowę przywołując najwspanialsze chwile, używając poprawnej polszczyzny okraszonej dużą ilością superlatywów i kwiecistych środków stylistycznych, zachowując przy tym proporcję pomiędzy zdaniami długimi, niemal rozwlekłymi, ale idealnie odwzorowującymi osobowość świętej pamięci zmarłej, a tymi krótkimi, których mistrzem był Hemingway, które niosą za sobą tak wiele dosadnych znaczeń. Po chwili wybuchała spazmami śmiechu odrzucając swoją wyobraźnię. Miała blisko czterdzieści lat i jej skóra na tyle wyglądała.

Zamieszkiwała parterowy rozłożysty dom, na cichym osiedlu domków jednorodzinnych położony na obrzeżach miasta. Metropolii. Kolory i kształty mebli i gadżetów do siebie pasowały. Oszczędny wystrój sprawiał, że wnętrze wyglądało filmowo. Ascetyczna zimna sterylność po szwedzku, niczym wystrój sklepów H&M. I jeszcze te zaciągnięte drewniane żaluzje z szerokimi prześwitami.

Kiedy układała się pod chłodnym pledem mocno mrużyła oczy, żeby osiągnąć cudowny stan półświadomości. Gdy przed oczami zamiast przebijającego się światła widać głębie czerni i migające kolorowe kształty. Chciała stracić więź z tu i z teraz. Zamykała oczy żeby to, co czuła było jeszcze intensywniejsze.

Stawała przed lustrem, tyłem do niego. On odgarniał jej włosy i całował w kark. Pojedynczo, ale na tyle namiętnie, że szybko odwracała się, unosiła nogę i opierała ją na jego miednicy. Później on chwytał i gładził bezbłędnie zmierzając w górę. W jednym celu. Oburącz zsuwał czarną bieliznę i przechodził do rozpinania jej koszuli. Zaciskała ręce na jego szyi. Szeptała i wiła się. Wbijała w plecy i krzyczała. On dotykał jej pośladków. Aby się upewnić naciągał skórę, przesuwał palcami agresywnie, po długiej szyi, żeby się przekonać. Zamykał oczy i wcale nie starał się zapamiętać każdego łuku ramion falujących pleców, napiętych mięśni rąk czy małych piersi. Wreszcie dotykał jej sutków, a ona zaczynała łkać i wybuchać raz po raz, jakby przebił jej chudą skórę niczym ostrą igłą balon. Opadała i rozlewała się bezwiednie, bezkształtnie.

Gdy na łóżko padało białe intensywne światło z łazienki. Lubiła siadać przy drzwiach i paląc papierosa obserwować swojego kochanka. On rzucał spojrzeniami to na dym kręcący w świetle, to na jej chude jeszcze rozgrzane rozedrgane ciało. Zwieszał głowę i mówił.

„Piszę do ciebie. Z głową przy podłodze. To nie sens dyktowany skrupulatnie w poziomie, dłonie kładę blisko, bliżej ciebie spojrzenie tylko ślisko ciszej jestem pewien, że nie pisze wspomnieniem smaku między podniebieniem, a ustami. Sennie w tym słodkim braku rozpuść się po cichu we mnie. Pisze do ciebie piskiem listem niewyraźnym pismem istnień. Pismem tworzę podobiznę i sprzedaje ją za bezcen. Wiesz, że oddycham Tobą zamiast powietrzem spłycam tą resztę wierszem, przy suficie padam puls bicie serca słychać głośniej niż zwykle szybciej bije życie z grawitacją. Każdy najmniejszy procent ciebie w gardle. Ziemia kręci się pod stopami łap równowagę.”

Pełzła wtedy w jego stronę i kładła się na plecach tak żeby czuć drganie jego warg na swoich. Po chwili leżeli obok siebie patrzyli sobie w oczy sklejeni ustami. Śpiewali swoją piosenkę.

„Piszę to znaczy dla mnie więcej, dziś więcej, niż w moim życiu szczęście, niż w ciele serce, magiczny tercet: muzyka, miłość, miejsce. Piszę do Ciebie. Zamień ten tragiczny eksces na ciszę śmiechem. Między nierównościami pogniecione kartki. Ja rozbabrany w dysgrafii, nie mów, że czegoś brak mi, po prostu mnie natchnij, głośniej mów do mnie. W alfabetu dotknięć w fonię wsłuchaj się wolniej.”

Pisze do Ciebie ten sens tonie w milionie znaczeń raczej nieczytelnych szczególnie dla ciebie. Dziś inaczej czytasz ten szereg, patrzysz jak rząd tych liter w trakcie zmienia sens, widzisz jak w cień odchodzisz w akcie przed finałem znam Cię bardziej niż tylko… Piszę tę melodeklamację jak cień wszystkich chwil, krok znam na pamięć, ich tłok, ich brak i przesyt milion postulujących nadinterpretacji…

Stres, gdy na kartce gesty bez tych miejsc dyskretnych, gęstych tekstów wpisanych nieśmiało w sens. My – błąd. Ja z głową przy podłodze – scena.

Piszę do Ciebie schemat epilog na kartce nieład. Przez palce temat…”

Wstała, gdy skończył. To rytuał kazał jej poszukać „płyty na tą chwilę”. Musiała szukać do skutku. Czasem trwało to nawet godzinę. Ale nagrodą był dla niej taniec, który mogła zatańczyć, gdy znalazła „płytę na tą chwilę”,

„Dotykam twoich ust, palcem dotykam brzegu twoich ust, rysuję je tak, jakby wychodziły spod mojej ręki, jakby po raz pierwszy twoje usta miały się otworzyć, i wy­starczy, bym zamknął oczy, aby zmazać to wszystko i zacząć od nowa; za każdym razem tworzę usta, których pragnę, usta wybrane pośród wszystkich, w absolutnej wolności przeze mnie wybrane, aby moja ręka narysowała je na twojej twarzy, a które przez niezrozumiały dla mnie przypadek dokładnie odpowiadają twoim ustom, uśmiechającym się pod moimi palcami.

Patrzysz na mnie, patrzysz na mnie z bliska, jeszcze bardziej z bliska, oczy powiększają się, zbliżają do siebie, nakładają jedno na drugie, cyklopi patrzą sobie w oczy łącząc oddechy, usta odnajdują się i łagodnie walczą gryząc się w wargi, leciutko opierając języki o zęby, igrają wśród tego terenu, gdzie przelewa się tam i z powrotem powietrze, pachnące starymi perfumami i ciszą. Wtedy moje ręce zanu­rzają się w twoich włosach, pieszczą powoli głąb twych włosów, podczas gdy całujemy się, jakbyśmy mieli usta pełne kwiatów czy też ryb o szybkich ruchach, o świeżym zapachu.

I jeżeli całujemy się aż do bólu - jest to słodycz, a jeżeli dusimy się w krótkim, gwałtownym, wspólnie schwyconym oddechu - ta sekundowa śmierć jest piękna.

Jedna tylko jest ślina, jeden zapach dojrzałego owocu, kiedy czuję, jak drżysz koło mnie niby księżyc odbijający się w wodzie.”

Tak to usnęli, a plik się zapisał i przyjął nazwę. Zaistniał niemal fizycznie. Zasypiając wiedzieli już, że pliki należy zapisywać dopiero wtedy, gdy są skończone i jest w nich dokładnie tyle literek ile powinno być.

Obudzili się jeszcze w środku nocy.

- „A gdybyś mnie nie była spotkała?” - pytał.

- „No, ale cię właśnie spotkałam...”

mardi 14 août 2007

Weekend en Chivas Regal


Pamiętacie imprezę z Cannes 2005 z czerwonej sali piwnicznej przy oświetlonym bulwarze?

Jak spiliśmy fotografa z cobrasnake i poruszaliśmy tematy sztuki i kultury niezależnej, a didżej grał zeszłoroczne selekcje?

A pamiętacie ostatnią imprezę, z której na szczęście nie ma zdjęć? Na której tańczyłem bez butów i robiłem szpan na whisky? A wiek moich partnerek tanecznych to ramy od bodajże pięciu do pięćdziesięciu-kilku lat? Tej nie pamiętacie, ale to nawet lepiej.

Więc przypomnijcie sobie jakąś mega libację w hangarze, wszystkie nasze poprzednie imprezy i pomnóżcie to przez iloraz inteligencji gości na imprezie. Wynikiem będzie to, co działo się w zeszłą sobotę w niewielkiej francuskiej miejscowości Chivas Regal. Samochodem marki Skoda uzbrojeni w butelki i ogromną cukinie przybyliśmy do hangaru jako ostatni, dzięki czemu mieliśmy najlepsze wejście. Nikt nie kumał naszych napisów na koszulkach, bo były po polsku. Jednak każdy gość zna już „robimy to dla szpanu corp.” Możliwe, że zrobimy jakąś limitowaną serie tiszertów na nasze kolejne imprezy. Jeśli jesteście zainteresowani wbijajcie do mnie na maila. Wracając do tematu, na wejściu zrzuciliśmy z siebie bagaże i napełniliśmy szklanki alkoholem. Kobiety uderzyły w wygodne fotele, a ja i Doktor Dżuma zmierzaliśmy już w stronę muzycznego kąciku, aby sprawdzić co też będzie się działo tego wieczoru. Miały grać trzy zespoły, z których żaden nie przyjechał w pełnym składzie. Zagrał więc zespół czwarty, który powstał na pięć minut przez pierwszym koncertem. Doktor grał na perkusji na gitarze i na basie, ja grałem na laptopie, gitarze i basie. Dżumie było obojętne na czym gra bo muzykiem jest już obytym. Grał kiedyś nawet z samym Joshua Redmanem, z tym jazzmanem w takiej fajnej knajpie jazzowej którą teraz reaktywują. Ja wczuwałem się najlepiej na laptopie, chociaż te kilka solówek gitarowych pod koniec pierwszej butelki było niezłych. Aha jeszcze na wokalu była niezła wczuta, ale to dopóki jeden znany sędzia tenisowy, który sędziował nawet na Wimbledonie, nie zaczął rzucać nim o ziemię. Mikrofon przestał działać dokładnie w tym samym momencie jak rozgrzały mi się struny głosowe i jak zaintonowaliśmy nowy kawałek zespołu warszawskiego Phantom Taxi Ride „Devil Taxi Ride”. Nie możecie go jeszcze znać bo to premierowe wykonanie. Ale możecie szukać na ich stronie jest napisane gdzie grają koncerty i wtedy się tam zobaczymy. W planie był performance w stylu Jimiego Hendrixa, ale zabraliśmy ze sobą za mało gitar. Więc zamiast gitarami rzucaliśmy krzesłami. W przerwach między kawałkami uzupełniane były szklanki, a ja na lapku dawałem to, co wspomniałem w poprzednim poście plus Calvin Harris, oczywiście Justice i jakieś swoje stare remiksy, których nikt nie zna. W zespole grało kilku, trzech czy czterech, obcokrajowców nie wiem jak się nazywali, skąd byli, ale jeden był słabym perkusistą nie trzymał tempa, a drugiemu Doktor musiał nastroić gitarę. Zespół się nie nazywał.

Najgorsze było to, że w nocy zabrakło papierosów. Nie będziemy się rozwodzić nad tym, co robili poszczególni goście. Bo nie wszyscy pamiętają to raz, a dwa pewnie chcą to zachować dla siebie.

Do sypialni było daleko, ale niektórzy zdołali dotrzeć o własnych siłach. Niektórzy na czworaka, ale to też się liczy. Matka właściciela posesji, bardzo miła pani, musiała mieć niezły Animal Planete jak zapalała im wszystkim po kolei światło, żeby nie pospadali z tych marmurowych schodów. Inni spali w samochodach – przeważnie marki Mercedes, więc całkiem wygodnie. Ciężko stwierdzić, komu było lepiej.

Dnia następnego obudziło nas nieudolne walenie w perkusję. To gitarzysta-obcokrajowiec obudził się i nie miał co robić. Znaleźliśmy wspólnymi siłami jedną niewiastę o nie tak chudych nogach jakby się nam marzyło, ale była całkiem trzeźwa miała własny samochód i prawojazdy. Wykorzystaliśmy ją jako taksiarę – zawiozła nas do najbliższej miejscowości, której nazwa nie robi takiego wrażenia jak Chivas Regal. Tam, nie bez trudu, kupiliśmy co potrzebne plus polską prawdziwą łapówkę – kawę marki Jacobs albo Tchibo. Nie pamiętam. Wiem, że było ciężko zaparkować, z panią ekspedientką ciężko dogadać i że wszyscy dziwnie się na nas patrzyli, a przynajmniej takie odnosiliśmy wrażenie. Po powrocie spostrzegliśmy, że brakuje jednego samochodu. Co się okazało. Ekipa z Polski pojechała Skodą (na numerach ze Strzelina, miejscowości koło Wrocławia, o której na imprezie opowiadaliśmy sobie niewybredny dowcip, ze Strzelina pochodzi przesympatyczna Ewa o nogach tak chudych jakby się marzyło) do tego samego sklepu, po to samo co my plus wódkę. Wtedy to, a było jeszcze przed południem zaczął się najlepszy koncert. Supergrupa czyli Dżuma, Radar i ja na mikrofonie który nie działał. Graliśmy na chillo-ucie kawałki zespołu Fat Freddys Drop z Nowej Zelandii. Później przyjechała Skoda i zaczęła się jeszcze lepsza impreza niż dnia poprzedniego. Na początku zjedliśmy obiad pięknie przy stole sztućcami. Spaliliśmy po papierosie i wróciliśmy do hangaru. Odbyliśmy zajęcia w podgrupach i na szczęście zaczęło padać. Ale nie na długo, bo gdy popołudniem wsiadaliśmy do samochodów, słońce już nieźle grzało.

Nawet nie myślę o opisywaniu tego, co było później, bo tego nawet Frank Zappa by nie chciał wiedzieć. A wiecie jaki jest Frank!

Jedna sugestia, nie chodźcie do pracy (zwłaszcza po imprezach). To szatan wysyła e-maile.

samedi 4 août 2007

Impreza u Radara

Cieszę się, że nie mam aparatu cyfrowego w kieszeni i że ostatnio nie jest tak gorąco jak jeszcze dwa tygodnie temu. Nie przeżyłbym zdjęć z zeszłej soboty. Oczywiście, że od tamtego czasu zrobiłbym kilka zdjęć których też bym nie przeżył, ale tamte zdjęcia byłyby wyjątkowe. Szpan na whiskey.

Chłopcy przy wódce rozmawiają o tłokach. Na twarzach Doro i mojej oburzenie i wymowne spojrzenie, którego chłopcy Radar -prowodyr rozmowy o tłokach i Majkimajk -słuchacz, acz aktywny, nie widzą bo jest ciemno i nie słyszą bo spojrzenia nie słychać. Więc oni czując nasze wymowne spojrzenia, spojrzenie można czuć, milkną w jednej chwili. Radosny jednak odpiera atak temi słowami: "Kochanie ale z tłoków są pieniążki". Lubimy Radara u którego za tydzień będzie impreza thecobrasnake, na której przekroczymy po raz kolejny granice smaku, na której będzie grany Michael Fakesch, Rednose Distrikt czy The Politik czyli Bemba Segue i Mark De Clive-Lowe, nowa exklusivna Roisin i inni nieznani artyści.

We środę.
Idę ulicą. Chodnikiem. Mijam dwóch trzech panów o szerokich karkach i panią o ciemnej karnacji. Jak oni idą na siłownie to ona na solarke. Mijam ich na co jeden. "Aleś przypierdolił kapelusz!" Mijam ich odwracam się, unoszę kciuki, przykucam i ze szwedzkim akcentem mówię "Tak, tak".

Dżuma nie ufa stroikom. Woli sobie sam nastroić. Jak sobie sam nie nastroi gitary, to eee. Prawie jak Frank.

Piszę albo krótką książkę albo długie opowiadanie nie wiem co mi z tego wyjdzie. Ale jest przezabawna/e, mroczna/e i pachnie wilgocią. Piszę ją/e w męczarniach walcząc ze strachem przed umieszczaniem literej "ę" i "ą" na końcu wyrazów.

Dlatego nie ma długich fajnych wpisów.

Nie mam pieniędzy na regularne palenie dobrych papierosów i na regularne upijanie sie dobrym alkoholem. W głowie mam tylko szpan na whiskey.