
tym oddycham
dwa różne rodzaje emocji i obydwa mi towarzysza
oraz nie zamierzam sie tlumaczyc.
A co byś zrobił gdyby zza rogu wyskoczył James Bond? Zrobił minę i powiedział pełnym zdaniem: „put your hands up in the air, asi asi asi, aahajino ahiba ahiba taku taku, bala bala, kjasdhbad.” Oczywiście nie zmiękczając „s” po którym następuje „i”. Bo wiedza to powszechna, iż Bond nie musi niczego zmiękczać bo wszystko samo przed nim mięknie. Taki jest twardy. No co byś zrobił? Nic byś nie zrobił! Bo nawet gdyby wyskoczył to nic byś nie zrozumiał człowieku gdyż James, gdyby nawet przemówił to po portugalsku. Ha!
Chciałbym… Chcę… się przeprowadzić do Wrocławia, żeby na moich urodzinach zagrał Steve Aoki (bo razem z nim przyszłoby dużo dziwnych osób, a wiadomo, że na tym nam zależy) i Michael Fakesch (bo jaram się jego ostatnim podcastem) oraz nasuwa mi się takie zdanie stwierdzenie, iż jestem remixem w chuj. A czy ktoś zapytał czy chcę? Nie! Chodzi nie o to, że chcieć bym nie chciał, ale o sam fakt zapytania.
Oraz to paranoja, że przyjmując człowieka do pracy zadaje mu się pytanie czy ma założony profil na takim to a takim serwisie web 2.0. Oraz chcę do Helsinek. Przez jeden dzień w tygodniu wyrażać się poprzez „mieć”. Rozmawiać ze światem cytatami wypisanymi na żółtych karteczkach z wąskim paskiem kleju.
Każdy jest kimś nikt nie jest sobą. Pozdrowienia dla Ryfy. Ryfie dziękujemy za „preety shity”.
Raził w oczy. Różowy neon reklamowy leżał na podłodze, żarzył się na tyle intensywnie, że przebijał się przez okno. Światło wypadając tworzyło nieczytelny kolaż z czernią nocy i drobinami deszczu. Przedzierało się nieśmiało i rzucało wyblakły trapez na budynek naprzeciwko. Ten snop światła ucieszył Zac’a Posen’a. Dzisiaj liczył na coś więcej i wcale nie starał się tego przed sobą ukrywać. Przekręcając klucz w zamku już wiedział, czuł atmosferę panującą w środku, już wiedział. Usiadł na kanapie. Wziął głęboki oddech. W ręku dobrze naostrzony ołówek. Napisał: jestem tylko chłopcem bez skrzydeł.
Brzeg wanny obłożony był przedmiotami. Książka, płyty, gazety, pilot oraz kubek zwykłej mocnej czarnej herbaty w zasięgu ręki dawały Chloe pewność, że nie będzie musiała się wynurzać sięgając po cokolwiek. Mogła spędzić w wannie godzinę, dwie dolewając tylko gorącej wody. Rzadko udawało jej się uwolnić od myśli. Było jej obojętne, że Afryka głoduje, Rosja ogarnięta jest głodem, a bliski wschód pogrążony w konfliktach. Nie czuła patriotyzmu, nie czuła potrzeby odczuwania patriotyzmu, nie denerwowała się poczynaniami polityków, ale nie potrafiła zapomnieć o nie dotrzymanych obietnicach, kłamstwie i obłudzie najbliższych. Nie leżała w wannie przy dźwiękach Marvine’a Gay’a, w otoczeniu świec i kadzideł. Ot lubiła leżeć w wannie nie czyniąc z kąpieli rytuału. Nie dorabiała do niej zbędnej filozofii, mimo że miała taką półkę w swoim mieszkaniu, która uginała się pod ciężarem prenumeraty Cosmo. W kąpieli miała nadzieje znaleźć chwilę bezwiednego dryfowania po powierzchni bez zagłębiania się w naturę problemów. Teraz natomiast rozmawiała przez telefon. Mówiła: „zimno mi”.
Otworzyła oczy dopiero, gdy Zac upuścił na stół paczkę czerwonych marlboro. Żar papierosa niknął w różowym pokoju, ale wystarczyło, że dym doleciał do łazienki, a Chloe nie musiała się już wychylać i rzucać okiem. Zrobiła to tylko dla formalności po czym wróciła do rozmowy.
-Zimno mi - odłożyła słuchawkę i powtórzyła, tym razem do niego.
-Gdzie jest ta rytmiczna płyta, którą dostałaś ode mnie? Jest - po chwili wszedł do łazienki i nie czekając na odpowiedź zmienił płytę w odtwarzaczu - nie masz nic przeciwko? Już lepiej. Takie brzmienia dobrze robią na serce.
-Na czyje serce? Przyszedłeś tu w jakimś konkretnym celu? - sposób w jaki odnosili się do siebie nie pasował, poznali się blisko dwa tygodnie temu w zadymionym lokalu. Teraz stał nad wanną patrząc jej w oczy. Obydwoje czuli, że to nie tak. Że patrząc na jej nagie ciało powinien mieć skrupuły, że to nie tak. Że nie powinna dawać mu kluczy do mieszkania, że nie powinna pozwalać żeby ten mężczyzna zbliżył się do niej, żeby się zaprzyjaźnili. Że nic nie było tak jak powinno.
-Na kacu pisze mi się najlepiej - nalał nieco whisky do szklanki i ułożył się na sofie, tak żeby widzieć wannę, podkurczył nogi, trzymał kurczliwie za piszczele, a kolana drżały przy brodzie, kontynuował – nawet jeśli boli głowa, to wyostrza się język, sumienie pozwala na wszystkie najbardziej pretensjonalne zdania. Język staje się ostrzejszy, jakby rozdwojony na końcu. Jeśli natomiast chodzi o inne klasyfikacje. To po whisky jest najlepszy kac. Zmysły sobie pogrywają i nie idzie dostrzec tego co za dnia, na trzeźwo… ale ty tego nie zrozumiesz.
-Hola, proszę pana! Do kogo ta mowa?! Waż linijki przyjacielu! Wydaje ci się, że rozumiesz kobiety. Może niektóre tak. Jesteś jak Don Juan, a w moich oczach to mniej… to mniej niż… - kręciła głową i szukała odpowiedniego porównania, ale nie znalazła i ręce jej opadły – zresztą szczyt możliwości masz już za sobą. Teraz twój wzwód będzie słabszy i coraz słabszy. Już nie napiszesz z rzędu trzydziestu porywających zdań. Jesteś chłopcem bez skrzydeł w świecie grawitacji. A teraz wybacz...