samedi 19 mai 2007

Anegdota o samolocie i pociągu.

Świetnie brzmi w samolocie Fat Freddys Drop. Dajmy na to, że samolot leci do Budapesztu, a ciebie właśnie opuściła wena, brakuje ci inspiracji, a twój organizm ma dość po ostatnich dwóch tygodniach. Masz dosyć wąskich spodni, a Arctic Monkeys wywołują uśmiech tylko w liczbie pojedynczej i to też pod warunkiem, że po trzeciej szklance i w latynoskim remiksie. Samolot ląduje w Barcelonie, a ty zaczynasz się zastanawiać czy wczoraj wydarzyło się naprawdę. Czy selecta na pewno krzyczał „czy jest radość?”. Książka prawie ląduje w koszu i nie chcesz już jej pisać. Didżej nie jest Erikiem Sumo, ale można mu odpuścić. Nie gra takich selekcji jak włosi z Mediolanu, ale na parkiecie dzieje się tak, że można o tobie pomyśleć w czasie przeszłym i ubolewać. Dochodzisz do wniosku, że ci ludzie na tabletkach w białych rękawiczkach z gwizdkami w ustach na swoich technicznych potańcówkach pewnie czują się tak jak ty teraz. Gdyby Frank Zappa żył to z pewnością pochwalałby takie dobre dyskoteki. O alkoholu nie wspominam. W pociągu cudownie brzmi Pete Philly & Perquisite – Mellow – feat Senna.
W dziewiątym rozdziale są takie zdania:

- Absolut... - Maga kopała kamyk z kałuży do kałuży.
- Horacio, co to jest absolut?
- To są chwile, kiedy coś osiąga maksimum swoich wymiarów, swojej głębokości, swojego zasięgu, swojego sensu i staje się kompletnie nieinteresujące.

A w czwartym takie zdania:

Tak to zaczęli włóczyć się po mitycznym Paryżu, kierując się znakami, które dawała im noc, wypeł­niając marszruty zrodzone ze zdania jakiegoś kloszarda, z facjatki oświetlonej w głębi ciemnej uliczki, zatrzymując się na intymnych placykach, by się całować na ławce albo oglądać „klasy”, dziecinny rytuał kamyków i podskakiwań na jednej nodze, prowadzący do Nieba. Maga opowiadała o swoich przyjaciółkach ze szkolnych lat w Montevideo, o jakimś Ledesmie, o swoim ojcu. Oliveira słuchał od niechcenia, trochę zasmucony, że nie jest w stanie tym się zainteresować; Montevideo to było to samo, co Buenos Aires, a że czuł konieczność utwierdzenia się w swoim zerwaniu (co na przykład porabiał ten włóczęga Traveler, w co też zdążył się wplątać od jego wyjazdu? A co głupia Gekrepten? Co kawiarnie w śródmieściu?), słuchał więc z nonszalancją, rysując coś gałązką na kamieniu, podczas gdy Maga wyjaśniała, dlaczego Champé i Gracielła to były dobre dziewczynki, i jak jej było przykro, że Luciana nie od­prowadziła jej na statek, Luciana była snobką, a tego ona nic była w stanie znieść u nikogo.
- Co rozumiesz pod „snobką”? - zapytał Oliveira bar­dziej zainteresowany.
- No - powiedziała Maga schylając głowę z wyrazem kogoś, kto przeczuwa, że powie głupstwo - ja jechałam trzecią... Ale myślę, że gdybym jechała drugą, Luciana przyszłaby mnie odprowadzić.
- Najlepsza definicja, jaką kiedykolwiek słyszałem - po­wiedział Oliveira.

Taki czas.
Czas powrotów.

1 commentaire:

Anonyme a dit…

pięćdziesiąty piąty na chybił trafił: I zawsze to samo: kiedy ona była niespokojna Travelerovi nie udawało się usnąć, ale zaledwie zmogło go zmęczenie, Talita budziła się już po minucie, zupełnie przytomna, bo on gadał i kręcił się przez sen; tak im mijała noc, jak na huśtawce.

trzecia osiemnaście po przejażdżce taxi rozbrzmiewającej złotymi przebojami. także dobranoc te, dobranoc.